...the end...in conclusion...
Ten roczek wcale nie był taki zły…
Jakby się tak zastanowić…
Nastąpiło trochę zmian…
Kilka rzeczy zrozumiałam, może nawet trochę dojrzałam, przestałam się przejmować wieloma rzeczami za to na inne zyskałam całkiem nowy pogląd, inaczej zaczęłam podchodzić do masy spraw, może dojrzalej a może po prostu rozsądniej, dzięki komuś doceniłam to, jak bardzo chciałabym zostać w sferze niewinności i dziecięcej szczerości, zrozumiałam jak nienawidzę kłamstwa i jaka ślepa byłam, że tak późno je zauważałam, oraz to, jak bardzo ta nienawiść może być stłumiona przez drugie uczucie, ponoć równie silne, lecz o wiele trudniejsze a czasem wręcz niechciane- miłość.
Poznałam wielu kochanych ludzi, przeżyłam najbardziej oryginalnego Sylwestra w moim życiu, nauczyłam się jeździć na nartach, cudem zaliczyłam chemię i historię, (choć tego drugiego zaliczeniem nazwać nie można) i zdałam do następnej klasy…
W tym wszystkim zapomniałam nadmienić jeszcze o MakeLove’ach, którzy w tym roku zdali maturę i…rozerwali się z moją teraźniejszością w drastyczny sposób… było wiele zabawy, siedzenia do 3 w nocy w barach, ogniskowania, kilka imprez… ale największą ilość czasu zajmował mi jednak Grześ… (thanks for you… za te noce przeszwędane po Kamiennej, za te poranki i wieczory… za wszystko… za to, że tak bardzo chciałam do Ciebie wracać…:) No i dzięki dla Wojtusia, za to jakim jest i jak wiele pozytywnych uczuć wniósł w moje życie oraz dla…hm…Bartek…wiesz za co, jestem dalej pod wrażeniem Twojej finezji ofkors, kociej natury i ciętej mowy ;)
Udało mi się spełnić wszystkie (no.. prawie wszystkie) wakacyjne plany, m.in. odwiedziłam na Karłach klasowe Tymbarki, zostałam wrzucona razem z dziewczynami do jeziora w ubraniu za śpiewanie choć wcale nie śpiewałam, byłam świadkiem wszystkich Martyszonowo-Czarnowo-moich wariactw jakie w ogóle udało nam się wymyślić…
Oczywiście też pojechałam na planowany rok wcześniej Slot, tam wiele rzeczy się nauczyłam, wypoczęłam, spotkałam swój ideał, odurzyłam się tą całą mieszanką kultur, osobowości, wyglądów, zachowań, tradycji i zwyczajów, a co najważniejsze spędziłam ten czas w błogości dobra i wzajemnej przyjaźni ludzkiej… Do tego wprowadziło nam się do namiotu dwóch, teraz powiedziałabym lemuśniackich kolastyków, jeden Turek, drugi półWłoch…ileż to czasu zajęło nam by ich wypędzić..;] później i tak wywalili ich ze Slotu za nieprzestrzeganie przepisów..:P (…Hogie-Dogie, idź do kolaska…:P) ... no i straciłam trochę cierpliwości do dzieci...
Byłam nad morzem, odwiedziłam moją kochaną rodzinkę, mało nie pozabijałam się z moim o 13 lat starszym kuzynem, który uważał mnie za gówniarę a ja go za zgreda… co najlepsze gdy przyszło nam się rozstać poczuliśmy jak bardzo jesteśmy do siebie podobni i jak się kochamy…;] Takich ludzi chciałabym mieć w swoim otoczeniu jak najwięcej…
Pojechałam też w góry, na sam koniuszek wakacji, gdy wszyscy szykowali marynary i prasowali koszule na rozpoczęcie szkolnego roku, ja jeszcze gawędziłam z Ozzym pod jego drewnianym dachem, który sam wyrzeźbił, nabijałam się z dwóch Rosjan, którzy później zaczęli mi się podobać więc zaczął się etap łażenia z nimi po Szklarskiej ;) (dla wtajemniczonych : „rozgadana?”;), patrzyłam jak Czarnula kłóci się z właścicielami pizzerii wymyślając im, jaki beznadziejny interes prowadzą, przeprawiłam się na PKP przez ogromną górę z równie ogromnym plecakiem (ledwo ledwo…) i… wróciłam do rzeczywistości… a i zapomniałam jeszcze o tym…
Zirytowany kierowca autobusu do mnie i do Czarnej: Jak Wy się zachowujecie, wy studentki jesteście?
Ja: Nie
On: Którego roku?
Czarna: Osiemdziesiąt osiem…
On do kumpla: Bo tu studentki 5-go roku wychowania młodzieży się wymądrzają…
Ja: Pff…Idziemy stąd…
Zryło nieprzeciętnie, ale było pięknie mimo wszystko..;] no i z dumą powiesiłam na drzwiach Wielkiego Ptaka wyrzeźbionego przez Ozziego…;] („ Weź idź ode mnie bo tak śmierdzę, że aż sam nie mogę…”;)
No i zaczęła się szkoła… przylizły nowe nabytki… (trochę się polatało z markerami, kilku się nawet udało pomalować) odrobinę przestraszone, lecz rozochociły się dosyć szybko, znalazłam „bratnia duszę”, dzięki której zaczęła rozjaśniać się moja… pojechałam na kilka koncertów, wiele podróżowałam, zrobiłam kilka zdjęć i wystaw, wyraziłam kilka opinii, kilka wojen potoczyłam, kilka przepraw mnie czekało i nadal czeka… wiele rzeczy pozostało niewyjaśnionych, mam trochę braków, niepowodzeń, smutków, rozpaczy, łez, depresji na koncie, kilka dobrych płyt na półce ;) a do tego byłam porzucana, niechciana, kochałam, płakałam, cierpiałam, śmiałam się, wariowałam, uśmiechałam się od ucha do ucha bardzo wiele, ale i krzywdziłam, robiłam wiele rzeczy na ostatnią chwilę, czym denerwowałam niektórych... doprowadzałam do smutku, bólu, wewnętrznego wrzasku, kłótni, żalu, zawodziłam się i innych, byłam nieznośna, wstrętna, nerwowa, krzyczałam, czasem klęłam, nie grzeszyłam szczerością i sprawiedliwością, stałam się jeszcze bardziej złośliwa (czasem przeokrutnie co na przykład w sobie bardzo lubię ale wiem, że tylko ja jestem skłonna to lubić... no ale starałam się tak dobierać słowa tak, by szczypały a nie kąsały) byłam naprawdę przykra... co najgorsze chciałam to usprawiedliwiać swoją ludzkością... przepraszam.
Ale mam też wiele nadziei, że to, co mnie czeka teraz będzie zmianą, ale i dalszym ciągiem tego, co zaczęłam… i ze będzie nie lepsze czy gorsze, lecz po prostu inne, spójne…
Pozdrawiam cieplutko wszystkich przyjaciół, ale i pseudo-przyjaciół… tych, których poznałam i dalej często rozmawiam, i tych, z którymi się zapomniałam… ściskam mocno tych, którzy cały czas są przy mnie… no i indywidualnie… buziolki dla…
-najukochańszej towarzyszki rozmów…i w ogóle wszystkiego, przepraszam za moje 1000 nastrojów dziennie, za moje burkania, dziwactwa, odchyły… dziękuję, za zrozumienie i za to, że jesteś…i zrozum, choć wymagasz ode mnie tylu zmian i choć się staram to to jest chyba mój prawdziwy charakter i bałabym się zatracić siebie…
-Em, mojego najprzytulniejszego choć często ignoranckiego… w sumie to nie wiem kogo… (wiedz, że nawet Twój narcyzm nie przeszkadza mi żywić do Ciebie swych najcieplejszych uczuć ;)
-Teraz wiem, że muszę tu o Tobie napomknąć... dziękuję, za tak wiele czasu, który mógłbyś mieć dla siebie...za te wszystkie poświęcenia, za to, że chociaż niczym to nie było, to jednak Ty byłeś...i nocą... i dniem... i sobą, i uśmiechem, i dotykiem... i łzą... i szczęściem... Chociaż..niby nic... Jesteś niesamowitym człowiekiem... uczciwym i o przytulnym sercu...
-Mordziaka… okropnego w swojej przytulności… dzięk za łączenie się w pasji, wiele śmiechu, natchnień, klimatu, zrozumienia, ciepełka…
-dla Gadzinki mej za to, że LOS SZCZĘŚCIA postawił go na mojej drodze…;] (nie gniewaj się tylko ;)… za to że mi ufasz i dajesz powody by ufać Tobie, że rozbraja mnie Twoja osobowość i za to że tak świetnie mi się z Tobą przebywa, rozmawia i że mówisz mi tak wiele… nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne…i że fajno z Tobą sobie poryć czasem..;]
-wrednego, ale i jak się okazuje bardzo kochanego Draństwa, dzięki któremu udało mi się rozwinąć moje złośliwcze skłonności w niesamowity sposób..;] i za to, że czasem słucha, podczas gdy inni już dawno by skapitulowali…i jest wytrwały w odpisywaniu na me bzdurne smsy;]
-najbardziej misiowatego Misia na świecie, że wytrzymuje ze mną, że oduczamy się wzajemnie, m.in. Ty mnie krzyczeć a ja Cię gryźć cukierki..;] i za to, że rozumie większość moich plątanin i przynajmniej sprawia wrażenie że mnie lubi :P że potrafił się otworzyć i pokazać, że tez całkiem normalny nie jest..;] (że, że, że… znajdźcie mi jakiś niebanalny synonim;) ( Piotruś: a co Ty jesteś psycholożką? Ja: nie, lekarzką…;)
-rodzinki, że jest i jeszcze mnie nie wydziedziczyła
-wszystkich moich… yhm… że trochę mnie nauczyliście, że płacząc przez Was oczyszczała się moja dusza, że pozwalaliście mi być i Was kochać, że zostawiliście mnie mocniejszą i bardziej odporną na kolejne niepowodzenia…
-Jimmi’ego… - wiesz za co draniu
-dla reszty pozytywnie odjechanych ludków chodzących po tej planecie…;]
Zacznijmy wszystko na nowo, lecz ciągnąc za sobą wszystko, co pozytywne…
Dodaj komentarz