Bez tytułu
Poszłam w to miejsce, w którym byłam tak niedawno... Stanęłam nad zimną marnurową płytą, odgarnęłam leniwe połacie śniegu i drżącą ręką wręczyłam Ci różę purpurą tryskającą, zawsze lubiłeś ten kolor, pamiętam. Przysypywana coraz to nowymi płatkami zmrożonego deszczu przylegała do Ciebie tak mocno... a ja stałam wciąż... modliłam się, krople zaczęły toczyć się po twarzy...takie biedne, słabe, niewinne i wątłe... takie jakie było Twoje serce a mimo tego kochało tak mocno... i tak mocno pragnę Cię zapamietać, nawet nie masz pojęcia jak trudno mi się z tym pogodzić, że muszę tyle wysiłku włożyć by przypomnieć sobie Twoją twarz taką jaka była, zarumieniona i uśmiechnięta, jak ciężko nawet zmienić te błahe codzienne rzeczy, jak chociażby nawyk pisania Ci kilku słodkich słów na dobranoc...tak bardzo mi tego brakuje...tak boli...i tak niewidzialnie to przeżywam... może chciałbyś codziennych łez, rozpaczy i smutku, ale ja nie potrafię pokazać ludziom mojej wykrzywionej twarzy...
Dodaj komentarz